Gildia Cosel

Rzemieślnictwo średniowieczne

Archiwum dla Wrzesień, 2010

Początek nowego krosna

Wreszcie przyszła!
W tempie ekspresowym niemalże.
Siatka przyszła.

Część najważniejsza następnego krosna. Z jej pomocą, tkanie szerokich pasów nie będzie trwało tygodniami, tylko będzie mogło być liczone w dniach.
Coś pięknego!
Serdecznie podziękowania ślę firmie Kromski i Synowie, gdyż to właśnie ona mnie tak uszczęśliwiła.
Aż się nie mogę doczekać, kiedy będzie gotowe.
Kolejnym krokiem będzie postawienie krosna o szerokości roboczej 80 cm, czyli… witajcie tkane kocyki!
Ale to w przyszłości…

Idzie nowe…

Wreszcie mam owo nowe krosno, którym zaczęłam się chwalić dwa tygodnie temu. Mam i tkam! I to z radością i lekkością, jakiej nie dawało mi to poprzednie.

Jest naprawdę solidne i na pewno nie przytrafi się mu takie wypadek, jak poprzedniemu.

Nie wiem doprawdy, co musiałabym zrobić, żeby połamać takie solidne elementy.

Krajka, niestety, została spruta… doszczętnie, do ostatniego splotu.
Tą drastyczną decyzję podjęłam po tym, jak po rozwinięciu (żeby przełożyć całą robotę na nowy warsztat) zobaczyłam, co narobiłam. Tego nie oddałabym nawet za darmo, bo wstyd. Tak, przyznaję się – spartoliłam okrutnie…
Teraz jednak, od samiutkiego początku, od pierwszych splotów krajka jest taka, jak być powinna: jest szeroka na 11 cm i równa na krawędziach. Odchylenie w szerokości waha się w granicach 2 mm, to chyba nie jest dużo?
Dla porównania napiszę, że pierwsza zaczynała się od szerokości 8 cm i potrafiła w niektórych miejscach osiągnąć nawet 12 cm. Nie było tego widać podczas tkania…
Teraz pracuję z ogranicznikiem szerokości, który nie pozwala mi na przekroczenie dopuszczalnych wymiarów.

Mało historyczny, ale skuteczny.
Dzięki temu teraz jestem zadowolona z tego, co robię.
Ot… autostrada krajkowa.

A i pod spodem mam sporo miejsca na przybory, jakie lepiej mieć pod ręką.

I tak oto wygląda moje krosno…
Moje… podpisane…

Nowy rozdział

Podjęłam decyzję, że stare krosno może i da się naprawić, ale mniej zachodu będzie, kiedy zrobi się nowe, mocniejsze, pozbawione błędów, od których pierwsze jest najeżone.
Na profesjonalne krosno tkackie jeszcze długo będę zbierać, zatem pozostało mi oprzeć się na umiejętnościach, wiedzy i pomocy osób znajomych. Dzięki ich uprzejmości i zdolnościom powoli tworzy się nowy warsztacik.

Zdecydowanie teraz nie pęknie w nim nic, obojętnie jak mocno napięta będzie osnowa.

Niestety, nie zmienia to faktu, że na dzień dzisiejszy wszelkie tkanie jest niemożliwe.
Znaczy mogłabym starym sposobem uwiesić wszystko na haku, obciążyć kamykami (bo tak zaczynałam swoją przygodę z tkaniem krajek), ale efekt takiego działania byłby tragiczny – krzywe krawędzie, luźny, zbyt luźny splot… no i na pewno trwałoby to o wiele dłużej niż czekanie na nowy warsztat i utkanie wszystkiego do końca.
Cóż, nie jestem aż taka zdolna, jak niektóre dziewczyny, które widziałam na turniejach. Przyzwyczaiłam się do ułatwień i gdy ich braknie, ciężko mi je czymś innym zastąpić.

Ale nic to. Za niedługo będzie gotowy nowy warsztat i będę mogła wrócić do przerwanych zajęć.
Tymczasem popracuję nad czymś innym… żeby czasu nie marnować.

Koniec żywota…

Kiedyś musiało się to stać. Prędzej, czy później. Szkoda, że akurat teraz, kiedy mam określone terminy i muszę gonić z pracą.
Niestety, na takie dictum nic nie poradzę…
Mój pseudo-warsztat tkacki wyzionął ducha. Rozpuknął się z suchym trzaskiem i już nie ma pomocnika…

Mam teraz przymusową przerwę w większości wypełnioną nerwowym poszukiwaniem zamiennika dla martwej części, bez której tkanie nie ma szans powodzenia. No bo jak tu teraz naciągnąć osnowę, kiedy podpora rozpadła się na proszek?
Ech…
Dlaczego akurat teraz?…